Nieskończona Opowieść z Michałem Witkowskim - część I i kolejny etap!
NIESKOŃCZONA OPOWIEŚĆ • dawno temuDrodzy uczestnicy, przed Wami pierwsza część pracy naszego autora. Dla Waszej wygody, wstęp, zwycięskie dokończenie i pierwszą część opowiadania złożyliśmy w całość, tak by ułatwić czytanie i uprościć pracę nad zgłoszeniami w drugim etapie.
Zadanie macie to samo- wysilić wyobraźnie i zaproponować dokończenie akapitu które spodoba się autorowi i pozwoli poprowadzić historię w ciekawym kierunku.
W tym etapie walczycie o kolejne HTC Desire 610.
Macie czas do 05.11.14 do godziny 23.59!
Niech wygra najbardziej twórcza wyobraźnia!
NIESKOŃCZONA OPOWIEŚĆ Z MICHAŁEM WITOWSKIM — CZĘŚĆ I
Pałac kultury wyglądał jak wielki tort. Marzłam na placyku pod metrem „Centrum” zwanym „Patelnią” i gapiłam się na zawianego świętego Mikołaja, który odlewał się w parczku nieopodal. Tłumy napierały zewsząd i nie wiedziałam, jak go poznam, bo w ogłoszeniu „Pan Ktoś” nie raczył umieścić zdjęcia. Też trzeba być inteligentnym, żeby umówić się akurat w najbardziej ruchliwym miejscu w kraju! Placyk przed metrem Centrum w Warszawie w okresie przedświątecznej głupawki, tłumy pachnące perfumami i debetem, Mikołaje rozdający ulotki zamiast prezentów, zatrudnieni na umowę o dzieło… No ale Pan Ktoś nie był zwykłym klientem. Od razu zaznaczył, że nie chodzi mu o seks i był bardzo, bardzo tajemniczy. Właściwie powinnam się bać, gdybym nie była taka głupia i nagrzana na kasę. Nie jest z Warszawy, jest tu niby „w delegacji”. Mieszka w hotelu Polonia. To dobrze. Mają tam dobre ręczniki i fajne szamponiki w łazience. Co jeszcze o nim wiem? Pod pięćdziesiątkę, z „Polski zachodniej”, nie chce seksu… Brrr. Ale płaci za to coś, co chce, jak marzenie. Pięć tysięcy. A ja pracuję w bibliotece i mam mega kredyt bez szans na spłacenie w tym wcieleniu.
Patrzę na twarze mężczyzn, tłumnie napierających na mnie, ale nikt nie wydaje mi się dość tajemniczy. Są to najczęściej śmiertelnie zmęczeni biznesmeni, młodzież idąca ze szkoły na siłownię, zaczadzone baby z siatami ze Złotych Tarasów. No, podchodzi do mnie. Zupełnie niepozorny. I pyta, czy Ligia. Tego by sam nie wymyślił żaden zboczek na świecie, to musiałam wymyślić ja. Moje pseudo. Widać, że bibliotekarka! Idziemy przejściem podziemnym do niego, do hotelu Polonia, a on milczy uparcie i jakoś tak posapuje sobie pod nosem. Trzeba go najpierw zaciągnąć do restauracji na kolację, na kawę, niech powie wreszcie, czego oczekuje…
Weszliśmy do przestronnego pokoju na drugim piętrze. Pod ścianą po lewej stronie stało starannie zaścielone wielkie łóżko i dwie szafki nocne w kolorze mahoniu. Naprzeciwko znajdował się okrągły stół i dwa fotele z beżowymi obiciami, a dalej drzwi najpewniej do łazienki i garderoby. Na kremowych ścianach wisiało lustro i dziwny kubistyczny obraz.
Nie bardzo mi się tu podobało. Zbyt minimalistycznie, zbyt prosto i zbyt elegancko. Pomieszczenie wyglądało jak olbrzymie pudełko po butach, do którego wrzucono niedbale kilka mebli i oddano do użytku.
— Proszę się rozebrać i położyć na łóżku, za chwilę do pani dołączę – odezwał się wreszcie Pan Ktoś spokojnym gładkim głosem, przypominającym mowę księży. W ogóle był podobny do typowego księdza. Miał łysinę na czubku głowy, krzaczaste brwi i obfity brzuch. Obrócił się w stronę garderoby i wyszedł podpasując pod nosem.
A więc jednak chodzi o seks. Albo o coś związanego z seksem. Ale dlaczego był taki tajemniczy? Czy nie mógł w ogłoszeniu napisać, czego tak naprawdę oczekuje? A może to rzeczywiście ksiądz i nie chciał być rozpoznany? Mniejsza z tym. Niech robi ze mną co chce, byleby zapłacił.
Rozebrałam się, ale tylko do bielizny. Miałam już różne doświadczenia i wiem, że ci wszyscy napaleńcy wolą sami rozprawiać się z biustonoszami i stringami. Ułożyłam się na miękkiej jedwabnej pościeli, przybrałam seksowną pozycję, założyłam zalotny uśmiech i czekałam, gapiąc się w sufit. Musiałam przez chwilę tłumaczyć sobie, że nie jestem dziwką, że gdyby nie kredyt w ogóle by mnie tu nie było, że to wcale nie potrwa długo i po wszystkim wrócę do swojego mieszkania.
Pan Ktoś wrócił z anielskim uśmiechem na ustach. Był ubrany w ciemne spodnie i przydługą czarną koszulę z wieloma guzikami, w której wyglądał jak ksiądz w sutannie.
— Proszę zamknąć oczy – powiedział spokojnie. Posłusznie wykonałam polecenie, w końcu za to mi płacił. Zastanawiałam się tylko, gdzie dotknie mnie najpierw. Zaczął od prawej dłoni. Na nadgarstku zawiązał jakiś materiał, podobny na drugiej ręce i kostkach. Pewnie przywiązywał mnie do łóżka.
Nagle poczułam na twarzy napór poduszki. Wrzeszczałam, ale poduszka skutecznie tłumiła moje wołanie. Próbowałam się wyszarpnąć, ale więzy nie odpuszczały i sprawiały ból. Ciemność przed oczami. Strach. Brak powietrza…
***
— Anna Barańska, lat dwadzieścia pięć, mieszkała na Mokotowie – zameldował Sławek, mój wieloletni partner, kiedy wchodziliśmy do hotelu Polonia. – Bibliotekarka, ale dorabiała jako „pani do towarzystwa”, pseudonim Ligia. Była samotna, jej rodzice zginęli pięć lat temu w wypadku. Sprawca najpierw udusił ją poduszką, potem rozciął gardło i brzuch. Na razie nie znamy motywu.
— Znaleźliście jakieś ślady? – zapytałem.
— Tak, całe mnóstwo – odpowiedział. – Odciski palców, włosy, nagrania z monitoringu. Niebawem będziemy wiedzieć wszystko.
— No to sprawa szybko się rozwiąże – ucieszyłem się, bo miałem już na dziś dość.
— Niekoniecznie. Zresztą, sam zobaczysz. Tylko ostrzegam, nie jest to przyjemny widok.
Weszliśmy do pokoju na drugim piętrze. Na wielkim zakrwawionym łóżku leżały zwłoki pięknej, złotowłosej dziewczyny. Po rozchlastanym gardle wciąż spływały krople brunatnej krwi, zaś obok ciała leżały jelita wyjęte z rozprutego brzucha. Musiałem wziąć kilka głębokich oddechów, żeby powstrzymać odruch wymiotny.
— No tego się nie spodziewałem – wymamrotałem – a wiele już w swojej karierze widziałem.
— To nie wszystko, spójrz na ścianę nad łóżkiem – Sławek wskazał palcem napis wykonany krwią ofiary.
— To fragment z Biblii, Księga Przysłów, rozdział dwudziesty trzeci, wersy dwadzieścia siedem i dwadzieścia osiem. Co w nich jest?
- „Bo dołem głębokim jest nierządnica, a ciasną studnią jest obca niewiasta, czatuje jakby rozbójnik, pomnaża niewiernych w narodzie” – przeczytał ze swoich notatek.
— Pewnie jakiś fanatyk – skonstatowałem. – Dajcie znać, kiedy dowiecie się, kim jest sprawca.
— Tomek, a nie wydaje ci się to zbyt proste? – zapytał Sławek. – Facet umawia się z prostytutką w luksusowym, znanym hotelu, nie zaciera śladów, daje się nagrać na monitoringu. Dziwne to, nawet bardzo dziwne.
Martwą ciszę przerwał dzwonek mojego telefonu.
— Komisarz Sadowski, słucham.
— Tomek, mamy kolejne zabójstwo – usłyszałem głos Karoliny, młodej inspektor. – Hotel Marriott, kobieta, 27 lat, prawdopodobnie dorabiała jako prostytutka. Rozcięte gardło i brzuch. Zajmiesz się tą sprawą?
— Tak, zaraz tam będziemy – odpowiedziałem bez wahania. – Sławek, w Mariocie znaleziono kolejną prostytutkę.
— Wiedziałem, że to dopiero początek – rzekł mój partner. – Chodźmy.
— Musiał iść tą samą drogą, co my. Z Polonii do Marriotta. Jakieś pięć minut drogi.
Teraz, o trzeciej nad ranem, w Alejach prawie nie było ruchu. Zacznie się za trzy godziny. Na razie w zasięgu nic żywego. No, jeden słaniający się, kompletnie zawiany Mikołaj. Jego ślad znaczyły powkładane za wycieraczki samochodów i walające się wśród śniegu na chodniku ulotki reklamujące burdel „Cacko z dziurką” przy wylotówce na Konstancin. Trzy fotoszopowe cyborgi, trzy istniejące tylko w głowach grafików gołe baby, które nigdy nie jadły, nie srały, nie rodziły ani nie oddychały, patrzyły na nas z ulotek bez czułości czy zrozumienia naszych potrzeb, z minami aptekarek, które mówią, że recepta jest nie ważna, a kolejka długa, więc proszę się już zbierać.
— Ci Mikołaje to wszyscy są zatrudnieni bez umowy, na czarno, PeGie ich nie cierpi.
- „Cacko z dziurką” - ale sprytnie zgapili.
— Skąd?
— Za okupacji Niemcy pozamykali wszystkie teatry i kina, żeby Polacy się nie rozwijali intelektualnie. Otworzyli same burleski i farsy na poziomie teatrzyków ogródkowych, grających pod piwo i golonkę. Stąd się śpiewało: „Tylko świnie siedzą w kinie, co bogatsze to w teatrze!” Ale niektórzy chodzili… Zamiast Que Pro Quo i Ordonki, dostawali właśnie rewię pod tytułem Cacko z dziurką. Albo Kajaki i krzaki - to musiało być arcydzieło.
Sławek (który nie miał żadnych ambicji artystycznych i na pewno wolałby Cacko z Dziurką od tego, co dziś serwowano w teatrach, gdyby tak jeszcze tą dziurkę można było zobaczyć) nie skomentował. Patrzyli jak urzeczeni na różowy Pałac Kultury. Padał śnieg.
— Myślisz, że szedł tędy? Mógł się cofnąć Poznańską i iść równoległą do Alej Nowogrodzką.
— Kto wynajął pokój w Polonia Palace?
— Sfałszowany dowód.
Alejami przejechał policyjny wóz. Potem drugi. Wszystkie zmierzały w kierunku Marriotta.
— Oho, zadepczą nam wszystko. Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść.
— Oni to jeszcze, ale widzisz te skody?
— No i co z tego, że skody jadą?
— A to flota TVNu.
Przyspieszyliśmy kroku. Po drodze, w otwartym całą dobę kebabie prowadzonym przez facetów stanowiących dziwne skrzyżowanie Chińczyków, Arabów, Tajów i Hindusów, zjedliśmy po bułce z mięsem stanowiącym dziwne skrzyżowanie baraniny z kurczakiem. Na mrozie zbyt pikantny sos leciał nam po brodzie. Faceci oglądali jakąś swoją Al Dżazirę.
-Tylko patrzyć, jak to się wszystko zawali — powiedział Sadowski. Sławek nie był pewien, czy mówi o całym systemie, Polsce, czy o dworcu centralnym, na który patrzyli. Skończyli jeść, wrzucili serwetki do dymiącego śmietnika roztaczającego wokoło dziwnie piękny, kadzidlany zapach. Dość przeciągania. Musieli wreszcie wejść do Marriotta.
W hotelu w najlepsze działało kasyno, wokół wejścia do niego jak muchy krążyli Azjaci i Rosjanie. „Traćcie, traćcie, coście na nas zarobili tym zadrożonym gazem” - pomyślał Sławek. „Znowu ktoś palnie sobie w łeb” - pomyślał Sadowski, a potem nie myśleli już nic, bo dali się pochłonąć wirowi złożonemu z rozbrzmiewającej w holu amerykańskiej kolędy, zaaferowanej obsługi, przerażonego pijarowca hotelu, który błagał ich, aby tego nie rozgłaszać (naiwniak), z techników, z lekarzy, z mnóstwa niepotrzebnych innych policjantów… Rzecz w tym, że Sadowski ze Sławkiem byli z dochodzeniówki, a na miejscu zastawali jeszcze dwa inne podmioty uważające się za najważniejsze: prokuratora i kryminalnych. O ile prokuratora mogli jakoś znieść, szczególnie, gdy nie wtrącał się do śledztwa, z kryminalnymi toczyła się odwieczna wojna i rywalizacja. Rzecz w tym, że kryminalni prowadzili jakby swoje własne, niezależne śledztwo w śledztwie, często w ogóle nie dzieląc się z dochodzeniówką ustaleniami. Kompetencje tych dwóch podmiotów wciąż się krzyżowały, a zamiast współpracy była rywalizacja. Teraz też z wściekłością odnotowali, że na miejscu znajduje się prokurator, którego delikatnie mówiąc, nienawidzą, a nie delikatnie: chętnie by zabili, rozcięli i porozrzucali jelita, jak „Ksiądz”. W pokoju na ósmym piętrze węszyło też trzech bardzo zarozumiałych kryminalnych, co jeden to bardziej macho (tacy by oglądali Cacko z dziurką!), w ogóle nie kojarzący drugiej sprawy, święcie przekonani, że chodzi o jednorazowy wypadek. Zresztą, prokurator też robił wszystko, żeby zatuszować „seryjność”.
— Panowie, po co wam jeszcze seryjniak, czy wy nie macie co robić przed świętami i Sylwestrem?! Koniec roku się zbliża, mamy zwłoki, nie wiadomo, czy sprawa zostanie wyjaśniona, a statystyki właśnie się robią. Nie jest powiedziane, że to ten sam.
Kryminalni tylko uśmiechali się złośliwie, ciesząc się, że prokurator trzyma z nimi sztamę.
— Ten sam. — Powiedział ponuro Sadowski patrząc na nabazgrany krwią na ścianie limeryk:
Niewiasta ciała tłustego,
rada dawa żywota swego…
— To jakieś staropolskie… - Spojrzał na to, co kiedyś było kobietą, a teraz wyglądało jak czerwona, poprzerastana żółtym tłuszczem tusza z wystającymi żebrami. Gruba była ta warstwa tłuszczu pod skórą…
— Ona była gruba.
Wszystkie wnętrzności były wyciągnięte i porozwalane po pokoju. Część znajdowała się nawet w łazience, w wannie i umywalce. Na dnie pustego korpusu kobiety utworzyła się czerwona kałuża, w której coś mignęło.
— Mirek — zwrócił się Sadowski do ich technika — fotografowałeś już to?
— Co? — rozczochrany i zawsze zaspany Mirek wychynął gdzieś spod łóżka. Wyglądał, jakby chciał zjeść łóżko, stać się łóżkiem, po prostu zamienić się w pościel.
— No, tam coś pływa na dole. W niej. Trzeba to wyłowić.
Mirek i tak był cały w folii, ale nasunął na wszelki wypadek jeszcze jedną rękawiczkę i sięgnął w kałużę krwi.
Zdębieli. Mirek trzymał w ręku monetę. Od razu było wiadomo, że jest stara. Nawet bardzo. Zaraz zaczęła kursować z rąk do rąk.
Sadowskiemu skojarzyło się to z obolem, monetą, jaką wkładało się umarłemu pod język, aby miał na przejazd przez Lete — rzekę zapomnienia. Ale nic nie powiedział, bo nie miał najmniejszego zamiaru dzielić się swoimi przemyśleniami z kryminalnymi, a patrząc na te ryje podejrzewał, że są za głupi na takie odkrycia.
Mirek schował monetę do woreczka i dołożył do dokumentacji. Wszyscy chcieli iść do domu, ale wywinąć udało się tylko prokuratorowi, który w ogóle mógł nie stawić się na miejscu, więc siedział z nimi niejako „z łaski”. Potem poszli sobie kryminalni i jak zwykle została sama dochodzeniówka z działem technicznym, którzy spędzą tu czas od trzeciej rano do piętnastej po południu i nie mogą marzyć o niczym poza kawą. W pokoju znajdował się ekspres na kapsułki, które teraz poszły w ruch. Sadowski czuł, jak ogarnia go otumanienie, niby przebywał w pokoju, pił kawę, patrzył przez okno na śpiącą Warszawę, wdychał wszechobecny zapach surowego mięsa, po prostu tatara, ale znikał na całe minuty, odpływał. W tej sytuacji praca była coraz mniej wydajna, a w pokoju nie było nawet na czym usiąść, bo wszystkie foteliki i łóżko były we krwi.
— Dobra, plan na najbliższe godziny: sprawdzamy monitoring, sprawdzamy komputery tych dziewczyn, jeśli umówił się z nimi przez Internet, to mamy jakieś maile czy rozmowy na privie, na facebooku itd. Sprawdzamy dziewczyny, rozmawiamy z rodzinami, ktoś już do nich dzwonił? No, to na pewno nie ja. Sprawdzamy telefony tych dziewczyn, znaleziono jakieś komórki? Tam muszą być jakieś esemesy, cokolwiek, ostatnie rozmowy! Właściwie to powinniśmy obudzić gości hotelowych, przynajmniej z ósmego piętra i popytać, czy nie widzieli, jak wchodził z nią, albo wychodził sam, o której itd. Ale się ten pijarowiec hotelu wścieknie, jak się dowie, że o piątej nad ranem policja budziła gości! No, ale trzeba. Galerianki cholerne. Wszędzie: weź kredyt, weź kredyt i zaszalej na święta, kup sobie wszystko, co chcesz, a martwić się będziesz potem, to się i puszczają. Ten system musi się zawalić. — Sadowski spojrzał przez okno, którego nie dało się otworzyć, na oświetlone Złote Tarasy. Na dole jakiś bezdomny grzebał w śmietniku. — O tej porze szczury wychodzą z piwnic i studzienek, przez jakiś czas łażą po ziemi, przemykają, czują, że nie ma ludzi. I ludzie — szczury też.
— Ale szefie — Mirek przerwał Sadowskiemu monolog. — Szefie! A to co? Tu, pod łóżkiem?!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze